środa, 14 sierpnia 2013

. rozdział 15 .

Pewnie co poniektórzy chcieliby wiedzieć jaki był finał całej sytuacji. A więc motyw jest taki, że minął tydzień od tamtego incydentu. Po tej nocy rano grzecznie poszłam do domu z zamiarem spakowania swoich rzeczy i wyjechania do domu. Jednak nie było mi to dane, gdyż byłam zmuszona zostać… Claire tak bardzo się zmartwiła, że skontaktowała się z Karoliną i ta wszystko jej opowiedziała, dodając oczywiście swoje wyjaśnienia. Jednym zdaniem sprawa rozeszła się po kościach, nikt o nic mnie nie pytał i wszyscy zachowywali się tak, jakby w ogóle ta sytuacja nie miała miejsca. Nie wiem, czy to dobrze, ale zastanawia mnie fakt, że obca kobieta jest dla mnie lepsza, niż moja własna matka… Świat jednak jest dziwny. Jeśli chodzi o Nialla to przez ten czas go unikałam i sama nie wiem dlaczego... Dzwonił, pisał, ale nie odpowiadałam. Zdarzyło się parę razy, że był w domu, ale wtedy prosiłam, żeby mówić, iż mnie nie ma albo jestem bardzo zajęta. Wiem, to żałosne, ale coś wewnątrz kazało mi tak robić.W zasadzie muszę przyznać, że prawie wcale nie wychodziłam z domu, chyba że z psem, ale to wtedy, kiedy wiedziałam, że blondyna nie ma. Jest jeszcze nasza ukochana wiedźma z sąsiedztwa, która jakoś od tamtego czasu specjalnie nie przepada za konfrontacjami ze mną i chwała jej za to. Warto także nadmienić, że przez ten ostatnie dni bardzo nie wiedzieć czemu zżyłam się z Olivierem, co nie ukrywam jest wyczynem, ale za to bardzo pomaga w 'życiu' tutaj. A Łuki? Nie pisze i oby tak zostało już na zawsze...
Wracając do chwili obecnej to moja nowa rodzina wymyśliła sobie, że jadą na mały urlopik do Cardiff, a ja... jadę z nimi... W sumie to może i dobrze, bo nie będę musiała się tu pokazywać przez jakiś czas, ale z drugiej strony wolałabym zostać w tym mieszkaniu i nigdzie się nie ruszać. Tak dla ścisłości mamy piątek i zaraz wyjeżdżamy, a dookoła panuje nieopisany chaos (jak zwykle w tej rodzinie, co już zdążyłam zauważyć, zaakceptować i przyzwyczaić się).

Wreszcie znaleźliśmy się można powiedzieć na naszych rodzinnych wakacjach. Miała być sielanka i tak też było, do czasu... No tak, wszystko jest do czasu, ale tym razem to nie dzieciaki jakby się mogło wydawać namieszały, a inne osoby.
Więc było tak: pewnego pięknego wieczoru drugiego albo trzeciego dnia urlopu rodzinnego wyszłam z moim bratem (tak, już teraz tak mogę powiedzieć o Olivierze) na spacer, ot tak porozmawiać. Nie można ukryć, że chłopak jak na swój wiek jest bardzo dojrzały. Ten dzień w ogóle był jakiś wywrócony do góry nogami. Wszyscy szaleli, on siedział spokojnie, widać było, że coś jest nie tak, a teraz była jedyna chwila, kiedy można było pogadać. Wyszliśmy na zewnątrz, na dworze panował już półmrok, a latarnie świeciły i uroczo wyglądały oświetlając zielone aleje, których jest tu zdecydowanie więcej niż ulic. W sumie rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, głównie o życiu, ale nie ma co rozwodzić się nad tą rozmową. Po pewnym czasie zgodnie stwierdziliśmy, że pora spocząć i usiedliśmy na pierwszej lepszej napotkanej ławce. Widać chłopakowi wrócił humor, bo ni stąd, ni z owąd odezwał się do mnie ze swoim słynnym przenikliwym wzrokiem:
- Weź coś zaśpiewaj – w tym momencie wryło mnie w ławkę i pierwsza rzecz jaką pomyślałam, to 'chyba cię pogrzało', a zaraz po tym skąd on wie.
- Nie – powiedziałam stanowczo kiwając przecząco głową.
- Wiem, że potrafisz – spojrzał na mnie dumnie wyciągając z kieszeni dresów puszkę Coli, której otwarcie wydało charakterystyczny dźwięk, w końcu upił łyka i ponownie spojrzał w moją stronę – Jak tego nie zrobisz to zadzwonię po Nialla.
- Nie – powtórzyłam tym razem bardziej poddenerwowana, a on w tym momencie wyciągnął z kieszeni telefon – Nie zrobisz tego! - spojrzałam na chłopaka, potem na telefon sama w to nie wierząc, gdyż wiedziałam, że jest do tego zdolny.
- Zaśpiewaj to nie zrobię – w tym momencie doszło do mnie, że jakiś dzieciak ma nade mną przewagę psychiczną, więc próbowałam dalej ciągnąć temat.
- Po co? - spojrzałam tym razem z politowaniem.
- Śpiewasz albo dzwonię, bo nie ma czasu, a ja muszę coś sprawdzić.
- No niech będzie...- westchnęłam głęboko i wreszcie dałam młodemu satysfakcję zaczynając śpiewać pierwszą piosenkę, która przyszła mi do głowy, czyli Hallelujah. Nie wiem dlaczego, ale zawsze to przychodzi mi na myśl.
Wracając do sedna śpiewałam sobie śpiewałam, Olivier miał satysfakcję, kiedy nagle ktoś podszedł od tyłu do ławki i szepnął mi do ucha:
- Trochę oklepane, ale i tak jesteś zajebista – wiedziałam, do kogo należy ten głos, więc zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech, żeby móc się odwrócić i zobaczyć ...